Bilety z Gili T. do Loviny kupiliśmy jeszcze w Ubud, co w sumie chyba było błędem, bo musieliśmy wrócić do Ubud i dopiero potem jechać do Loviny. Na Gili można było kupić bilety bezpośrednio do Loviny. No cóż człowiek uczy się na błędach.
Do Loviny jechaliśmy zobaczyć delfiny i dalej trochę poplażować. Delfiny fajne, plaża nie.
Mieszkaliśmy w Padang Lovina Seaside Cottages (310 tys. Rp. Za pokój), hotel sympatyczny i czysty. W samym centrum, choć tu wszystko jest w centrum. Lovina to malutka miejscowość, w której właściwie nic nie ma. Jest kilka knajpek, mini deptak i tyle. Nawet nie berdzo jest gdzie iść na spacer, ale można stamtąd jechać zobaczyć delfiny, świątynię Bedugul, wodospad Gitgit, nurkowanie, plantacje gożdzików, tarasy ryżowe itd. więc jak ktoś chce to ma co robić. Mankamentem w naszych planach okazała się plaża. O tym, że będzie z ciemnym piaskiem wiedziałam i nie przeszkadzało nam to, ale tego, że nikt się tam nie kąpie to już nie wiedziałam. Jednym słowem plażowanie to nie tutaj.
Wycieczka na delfiny bardziej przypominała polowanie na delfiny, ale mimo to zobaczenie delfinów na wyciągnięcie ręki robiło wrażenie. Wycieczka kosztowała 60 tys. Rp. O 6 rano wyruszało się z tłumem turystów, małą balijską łódeczką z dodatkowymi płozami po bokach w morze w kierunku wschodzącego słońca. Słońce delikatnie wschodziło, zaczynało się robić ciepło a nas otaczał wszechobecny warkot silników sąsiednich łódek, których nagle było setki. Wszyscy podążali w jedną storę w poszukiwaniu delfinów. Początkowo wyglądało to tak, że jak ktoś zauważył delfiny to wszystkie łódki nagle pędziły w to miejsce strasząc tym samym biedne delfiny. Później jednak łódki trochę się rozproszyły i można było w spokoju wypatrywać małe skaczące delfiny. Super przeżycie. Kilka razy nawet wynurzały się tuż obok naszej łódki, spokojnie sunąc w falach. Tutaj też było widać świecący plankton tylko pływający w wodzie, widzieliśmy go nad rafą z łódki.