Na pierwszy rzut poszła Połonina Wetlińska. Trochę pomyliśmy drogi i dojazd zajął nam trochę więcej czasu niż miał. Nie żeby tam była jakaś szczególna plątanina dróg. Są dwie główne drogi: Mała Pętla Bieszczadzka i Duża Pętla Bieszczadzka, tyle tylko że my pojechaliśmy w drugą stronę Dzięki temu mieliśmy okazję do podziwiania widoczków.
Po drodze dojechaliśmy do Lutowisk, gdzie obok w Smolnikach stoi ładna cerkiew przerobiona na kościół katolicki. Cerkiew został praktycznie całkowicie wyremontowana, gdyż mieścił się w niej skład siana i niszczał przez wiele lat. Cerkiew jest budowlą unikatową, ma charakterystyczne trzy kopuły. Z cerkwi roztacza się ładny widok na góry, dolinę Sanu i sąsiednią Ukrainę.
Po drodze z cerkwi przejeżdża się koło bacówki, gdzie można kupić kozie sery. Jak my tam byliśmy niestety nie było nikogo, a szkoda. Serki od nich jedliśmy kiedyś w Krakowie i pan zapewniał, że kazy z których mleka produkuje się sery są bardzo szczęśliwe. Kozy widzieliśmy, wyglądały na zadowolone z życia
Dojechaliśmy na Przełęcz Wyżną, z której mieliśmy zamiar zdobyć szczyt Połoniny Wetlińskiej. Parking duży, ok. Opłata 15 zł za cały dzień. Z Parkingu na szczyt prowadzi żółty szlak. Jest to ponoć najkrótsza i najłatwiejsza droga dojścia na szczyt, ale wcale nie taka łatwa jakby się mogło wydawać. Trochę zsapać się trzeba. Po drodze mijała nas dziewczyna w sukience i bytach na koturnie, jak ona sobie nic nie zrobiła po drodze to ja nie wiem.
Po dojściu na szczyt można od razu usiąść i kontemplować podziwiając widoki albo udać się do sławnego schroniska Chatka Puchatka na jakieś jedzonko. Szału nie ma, bo w schronisku nie ma ani wody ani prądu, więc możliwości mają ograniczone.
Jeśli ktoś nie planuje dłuższej wycieczki może się przejść kawałek połoniną i wrócić. Ścieżka jest łatwa i przyjemnie się niż idzie. Widoki zabójcze.
Było miło. Fajnie się szło. Nawet Patryk z Bartkiem w nosidełku na plecach dał radę. Polecamy gorąco, choć tłum na szlaku trochę przeraża i odstrasza.
Jeszcze gorzej było na dole w Wetlinie. Sama miejscowość nijaka, klimatu brak, za to same restauracje z ogromniastymi cenami. My byliśmy w Chacie Wędrowca na słownym naleśniku gigancie z jagodami. Naleśnik naprawdę duży (tyle, że to nie naleśnik a raczej racuch) i bardzo dobry, ale jego cena odbiera apetyt. Jeden duży naleśnik kosztował 38 zł! Dobrze, że nie popatrzyłam w kartę wcześniej, bo by mi w gardle stanął. Mimo to amatorów nie brakuje. Jeśli kogoś nie przeraża cena to polecam, bo racuch bardzo dobry.