Mieliśmy zamiar jechać do Ayuthai lokalnym pociągiem ale z uwagi na napięty harmonogram zdecydowaliśmy się na wykupienie wycieczki w jednym z biur w Bangkoku. Szkoda, bo trochę to wyglądało jak wycieczka w Egipcie, szybko, szybko jedna, druga, piąta świątynia i do domu. Za to wszędzie nas wozili i nie musieliśmy się martwić jeszcze o lokalny transport. Wycieczka kosztowała 200 BTH od osoby.
Ayuthaja była dziwnym przeżyciem. Oglądaliśmy tam ruiny dawnej stolicy, a teraz jest tam małe miasteczko. Przy świątyniach błąkały się kury i pasły krowy. Jakoś tak brakowało trochę tej magii dawnego królestwa. Mimo to warto zobaczyć to co zostało z dawnej świetności. W Ayuthai znajduje się też druga co do wielkości figura leżącego Buddy, jest tylko 3 metry krótsza od tej z Wat Pho z Bangkoku.
W przerwie między świątyniami zawieziono nas do słoni. Taka atrakcja przy świątyni. Kilka słoni na których można jeździć, kilka takich które się karmi i można robić sobie z nimi zdjęcia siedząc na ich kolanach. Trochę to smutne, jak się pomyśli o tych biednych słoniach, ale całkiem sympatycznie jest być tak blisko tych zwierząt. Najmniej zainteresowany poznawaniem i karmieniem słoni był Bartosz, którego bardziej interesowała kukurydza dla słonia i koszyk w którym się ona znajdowała.