Dzisiaj wstaliśmy bladym świtem żeby pojechać na dwa targi, pływający Damnoen Saduak i targ w Maekong, przez który przejeżdża pociąg. Trochę bez sensu daliśmy się zrobić w bambuko, ale trudno, nie mieliśmy wyjścia. Kupując wycieczkę wieczorem zapłaciliśmy 450 BTH, podczas gdy jak rano pytałam w tym samym biurze ile ona kosztuje powiedziano mi 350 BTH. Trudno, trzeba było kupić rano a nie przed samym zamknięciem, nauczka na przyszłość. Generalnie cała wycieczka była bardzo ok. Pływający targ widzieliśmy już ostatnim razem, ale ponieważ można tam kupić całkiem dobre jedzonko pojechaliśmy z resztą wycieczki. Standardowo, nie zawiedliśmy się chociaż nie było już pani u której kupowaliśmy najlepszego Pat Thai (wtedy nie jedliśmy jeszcze tego z Chiang Mai). Targ wodny jak to podsumował Patryk wygląda fajnie na zdjęciach, ale sam w sobie jest totalnie turystyczną atrakcją. A najgorsze jest wynajęcie łódki która nas przewiezie jakieś 100 m w jedną i drugą stronę między stoiskami. Dużo lepiej jest zwiedzać targ z brzegu. Więcej można zobaczyć i przede wszystkim zjeść :)
Za to o targu w Maekong mieliśmy zdecydowanie błędne wyobrażenie. Byliśmy przekonani że jest to atrakcja turystyczna i ci biedni ludzie stoją na tych torach tylko dla turystów, gdy tymczasem okazało się że jest totalnie odwrotnie. Ten targ żyje własnym życiem, Tajowie naprawdę robi a tam zakupy a pociągiem jeżdżą zwykli ludzie. W dodatku można na nim kupić naprawdę fajne rzeczy. My kupiliśmy domowe pasty curry i ostry sos. A tak poza tym pociąg przejeżdżający między straganami, ludzie odsuwający swoje stoiska przed samym jego przejazdem i składający jak gdyby nigdy nic zaraz za nim robią kosmiczne wrażenie.