Wreszcie dojechaliśmy do miasta, które nas zainspirowało do wybrania Rumunii, jako cel naszych wakacji. Całkiem ładne i tyle. Trochę nas rozczarowało. Zobaczyć je warto, ale chyba raczej po drodze. Stare miasto jest malutkie zamknięte w murach obronnych. Kamieniczki są śliczne i kolorowe. Spacer wąskimi uliczkami jest przyjemny, ale smutno się chodzi po mieście, w którym nic się nie dzieje i nikogo nie ma. Wiem było po sezonie, ale oprócz nas spacerowały tam może jeszcze ze dwie pary. W Sighnisoarze latem odbywa się duży turniej rycerski, wtedy raczej nie ma co marzyć o spokojnym spacerowaniu. Jest to też miasteczko, w którym urodził się sławny Vlad. Szkoda, bo jakoś tak smutno widzieć takie ładne miasteczko pogrążone w letargu.
Wśród starych kamieniczek są setki hoteli, więc ze znalezieniem miejsca do spania i nie powinno być problemów, zależy tylko jak duży mamy portfel. My pojechaliśmy trochę dalej od centrum, na ulicę, przy której były same pensjonaty i nocowaliśmy w Pensiunea Ana Cristina – 80 lei bez śniadania. Bardzo ładne pokoje i miła właścicielka.
Na obiad polecam Restaurację LA PERLA, w której oprócz wszechobecnej w Rumunii pizzy można zjeść np. tochiturę (mamałyga z gulaszem, serem i jajkiem sadzonym) i różnego rodzaju cibory (zupy).
Na przekąskę GIGI