Dzień zaczęliśmy oczywiście od śniadania w Museo del Jamon po czym poszliśmy dalej zwiedzać Madryt. Byliśmy na zamku królewskim a właściwe pod nim bo była strasznie długa kolejka. Przeszliśmy się za to królewskimi ogrodami, które nawet w listopadzie robią wrażenie. W tych ogrodach podobno król urządzał polowania. Wracając z ogrodów zahaczyliśmy o stadion Atletico Madryt i okazało się że akurat wieczorem jest mecz. Tu poległam, wszyscy poza mną postanowili iść wieczorem na mecz i poszli. Ja za to zwiedzałam Madryt nocą i jadłam przepyszne churros w najstarszej czekoladerni w Madrycie - Chocolateria San Gines, Pasadizo de San Gines. Znajduje się ona w jednej z bocznych uliczek od ulicy Arenal niedaleko Puerta del Sol. Churros to ciastka z ciasta ptysiowego robione na głębokim tłuszczu i podawane z gorącą czekoladą. Madryt nocą wygląda fantastycznie, zresztą zobaczcie sami.
Zanim jednak moi towarzysze poszli na mecz a ja zaczęłam się sama plątać po Madrycie znaleźliśmy najlepsze miejsce w tym mieście a mianowicie Halę targową. Właściwie był to jeden wielki bar. W hali było mnóstwo stoisk z przekąskami, najróżniejszymi - od szaszłyków z oliwek po kanapeczki z rożnymi pastami i najbardziej wymyślnych słodyczy. Panował tam straszny tłoki zgiełk, było głośno, ludzie się przepychali, krzyczeli do siebie, stukały kieliszki do wina lejącego się tam strumieniami ... Bajka. Spędziliśmy tam chyba ze dwie godziny wydając fortunę na te śliczne i pyszne maleńkie przekąski które tam serwowano. Polecam. Hala nazywała się chyba San Miguel albo coś w tym stylu, niedaleko Plaza Major, z jednego z wyjść bocznych Plaza Major nawet ją widać.